_____________________________________________________
Był taki moment kilkanaście miesięcy temu, kiedy wydawało się, że nagonka na prezydenta Polski przejawiająca się w inwektywach, manipulacjach, kłamstwach, wymownych przemilczeniach i małostkowych uszczypliwościach autorstwa promowanych w mediach polityków, a często i samych dziennikarzy - że ta nagonka osiągnęła poziom, za którym jest już wyłącznie medialny lub polityczny impeachment. Pomyślałem sobie, że chyba tylko jakaś tragedia, zwłaszcza przedwczesna śmierć prezydenta jest w stanie postawić temu tamę. I zastanawiałem się wtedy - horrible dictu! - jak by to było gdyby umarł prezydent. I - muszę przyznać - nie byłem sobie w stanie tego wyobrazić.
Od wczorajszego ranka miota się we mnie cała masa uczuć, jest wśród nich żal, obawa o stan państwa, przerażenie i niezrozumienie sensu. Ale pośród tych uczuć, które mi towarzyszą najsilniejszym jest nieustające, przytłaczające, obezwładniające poczucie n i e s p r a w i e d l i w o ś c i. Niesprawiedliwości na wielu poziomach. Na tym najniższym, wydawałoby się - trywialnym - poziomie odczułem ją otwierając internet. Okazało się, że nagle, w godzinie śmierci Lecha Kaczyńskiego wiodące portale internetowe jednak posiadają fotografie głowy państwa bez rozbieganego spojrzenia, wyłupiastych oczu, rozchylonych nienaturalnie ust, ułożonych nieforemnie dłoni. Czy wcześniej serwery tych portali, a także wiodącej telewizji informacyjnej w Polsce nie zawierały tych zdjęć? Panie dziennikarzu, panie redaktorze, czy wcześniej nie mogłeś pokazywać milionom Polaków ich prezydenta w pozie godnej? Włączyłem wiodącą telewizję informacyjną, która nadaje kompilację doskonałych autoironicznych, bystrych bon-motów prezydenta nagranych "off the record". Okazuje się, że myśmy z tej strony Lecha Kaczyńskiego nie znali, a przecież te nagrania tam cały czas były! Dlaczego więc wiodąca telewizja prywatna położyła główną zasługę w wykreowaniu prezydenta na gbura?
Najpopularniejsza dziennikarka polityczna w Polsce, na antenie wiodącej stacji prywatnej, pogrążona w nieutulonym żalu opisuje swój wczorajszy poranek, pełen łez i smutku. Jednocześnie konstatuje, że chciałaby aby ta tragedia "zmieniła coś w Polakach", ale sugeruje, że będzie to trudne, gdyż kiedy przyszła pod Pałac Prezydencki zapalić znicz, to podszedł ktoś do niej z motłochu, nazwał "ścierką" i kazał się "wynosić". Ta sama dziennikarka w ostatnich kilku miesiącach dała co najmniej kilkanaście razy w swych programach telewizyjnych i radiowych najlepszy czas antenowy człowiekowi o charakterystyce kanalii. Człowiekowi, który między innymi nazywał Lecha Kaczyńskiego "trupem na wrotkach", "półmartwym", insynuował mu różnorakie choroby, w tym psychiczne i alkoholizm, o drobniejszych kwestiach nie wspominając. Człowiek ten wprost swoją aktualną misję w polityce określał jako "pozbycie się Kaczyńskiego" - wiodąca dziennikarka polityczna w Polsce, którą motłoch nie zaakceptował pod Pałacem, ma swój największy wkład w promowanie tej kanalii. Nie odmawiam jej prawa do żałoby po zmarłym prezydencie. Ale jej tout court nie wierzę. Nawet jeśli w tej niewierze błądzę, to jest to błądzenie usprawiedliwione jej dotychczasową metodyczną pracą nad deprecjonowaniem głowy państwa polskiego. I jest jej kolega redakcyjny, który z poważną miną mówi o stracie jaką odczuwa, a który w pierwszym wydaniu serwisu informatycznego, pod swoim kierownictwem kazał wycofać z pierwszej na ostatnią pozycję informację o tym, że prezydent odznaczył orderem Annę Walentynowicz. Jaka to dla niego strata? Przecież to był prezydent, którego miejsce w twoim programie było tuż przed prognozą pogody? A jak się czuje ich kolega ze stacji państwowej, dziennikarz roku, którzy czytając nagłówki opiniotwórczej prasy turlał się ze śmiechu powtarzając "borubara", "irasiada" wypowiadanych przez "niskopiennego" prezydenta? A największa gazeta, która te nagłówki drukowała i była w stanie posunąć się nawet do kłamstw i przestępczych - nieprawdziwych, jak się oczywiście okazało - zarzutów, ma dziś najpiękniejszą szatę graficzną ze wszystkich żałobnych wydań. Jak dziś oni wszyscy się czują, lub jak powinni się czuć gdyby posiadali sumienie, widząc od kilkudziesięciu godzin to, co jest ważne, widząc tchnienie Absolutu w niesłychanym żywiole symboliki (wieloznacznej) tej tragedii - w obliczu tych wszystkich litrów atramentu wylanego, ton papieru zadrukowanego i terabajtów informacji o przejęzyczeniach, gafach, wyglądzie głowy państwa i Bóg wie czym jeszcze? Jak powinni się czuć?
Kandydat na prezydenta, wykonujący właśnie funkcje głowy państwa, eksponowany w mediach od wczoraj z racji swych konstytucyjnych kompetencji, zwraca się z "orędziem do narodu", apelując o jedność ponad podziałami. I - proszę mi wybaczyć, jestem zwykłą mendą - za każdym razem gdy widzę jego doskonale upudrowaną twarz na tle biblioteczki i biało-czerwonej flagi, wraca mi obraz sprzed roku, kiedy to prezydent RP, jako jedyny, jak się wydaje, rozumiejąc sytuację geopolityczną przebywał na terenie Gruzji zaatakowanej przez Rosję. Kolumna prezydencka została ostrzelana przez patrol rosyjski, a obecny kandydat-marszałek-prezydent wielce rozbawiony opowiadał o "zabawie w żołnierza", "dzikiej eskapadzie" prezydenta, kwitując: "jaki prezydent, taki zamach". Dziś maszeruje na czele konduktu żałobnego i ogłasza żałobę narodową "z powodu katastrofy rządowego samolotu". A nie dlatego, że zginął Lech Kaczyński, głowa państwa, wybitny człowiek?
I jest jego kolega klubowy, wybitny specjalista od much i muszek, którego nienawiść do "kaczyzmu" pochłonęła bez reszty, który ilością inwektyw i chamstwa przebił podaj wszystkich. W kondukcie, zalani łzami kroczą przedstawiciele Partii Władzy, którzy okazywali dumę z wykradzenia samolotu prezydenckiego i uziemienia głowy swojego państwa w domu, są ludzie, którzy nawet kosztem wizerunku Polski za granicą opluwali polskiego prezydenta do partnerów ze świata. W żałobnym pochodzie nie mogło zabraknąć także "legendy Solidarności", który - ze znaną już skromnością - oświadczył, że "wybacza"Lechowi Kaczyńskiemu. Co takiego wybacza prezydentowi, który pod każdym względem bił go na głowę, a którego prostacko wyzywał, naśmiewając się także z jego małżonki? Jakie ma prawo do "wybaczania"czegokolwiek temu człowiekowi?
Jeszcze nie ostygło ciało prezydenta, a kandydat-marszałek-prezydent dosłownie w kilka godzin wprowadził do pałacu swojego - nomen omen - namiestnika. Nikt nie zauważa dwuznaczności w tym, że gestorem dokumentacji dotyczącej aneksu do likwidacji WSI jest jeden z prawdopodobnych bohaterów tego dokumentu. Jeszcze nie dotarło do nas ciało szefa IPN, a - jak mówił dziś któryś z "pisowskich" dziennikarzy - jego zastępczyni podejmuje już jakieś decyzje. Do czego się tak spieszą? Czy to nie nasuwa skojarzeń z mało lubianymi zwierzętami na sawannie? Co będzie potem? Teraz już nietrudno to sobie wyobrazić.
Nie odmawiam nikomu prawa do żałoby, ale pozwólcie zachować mi prawo do niewiary w Waszą szczerość. Solidnie żeście na to zapracowali.
AUTOR : MENDA___________________________________________________
POGRZEB KARTOFLA
Zapewne Jan Jakub Kolski nie czyta tego bloga, a jeżeli już, to mam nadzieję, że wybaczy posłużenie się tytułem jego filmu. Zginął, bowiem mój prezydent i mój „Kartofel” jak się o nim wyrażały niemieckie media przy aplauzie polskiej gawiedzi. Rymarz Mateusz z filmu Kolskiego to taki Lech Kaczyński, którego zwolennikami według wiodących mediów mogliby być tylko ludzie pokroju przygłupawego Pasiasia.
Choć był wyższy od Miedwiediewa i Stalina o całe 5 cm, a od Sarkozego o 2, niższy od Wałęsy i Kwaśniewskiego o zaledwie 1cm, okrzyknięto go wyjątkowym „kurduplem” wśród światowych przywódców.
W TVN24 i nie tylko zadbano, aby jego sylwetka zawsze filmowana była od dołu wbrew 10 letniej tradycji z czasów Kwaśniewskiego, kiedy obowiązywały plany z „góry”.
Był również „durniem” dla Wałęsy i jednym z „dyplomatołków” dla Bartoszewskiego, który zwolenników PiS-u przyrównywał do bydła. Media niesłychanie się ekscytowały i nie kryły radości, kiedy niejaki Palikot okrzyknął go „chamem”, pił „małpki” na oczach uradowanej gawiedzi czy recytował fragmenty pracy doktorskiej prezydenta. Wśród chorób, o które był podejrzany znalazł się nawet alkoholizm i Alzheimer.
Do walenia w Lecha Kaczyńskiego zaprzęgnięto media III RP z TVN na czele, a programy „Szkło kontaktowe” czy „Szymon Majewski show” ukazały nam, do czego zdolni są nasi rodzimi, dyspozycyjni komedianci. Odsunięcie Lecha Kaczyńskiego od władzy stało się mottem przewodnim „dziennikarza” Jacka Żakowskiego i podobnych mu salonowych sługusów. Potem miało nas czekać tylko szczęście.
Nikt tak jak on nie zrozumiał, że jeżeliś z salonu to choć żeś błazen to się nie zbłaźnisz.
„Dobry Kaczyński to martwy Kaczyński”- sprawdziło się stare, sparafrazowane amerykańskie przysłowie dotyczące Indian. Dziś w „rezerwatach” można już mówić prawdę o byłym Apaczu „Kartoflu”.
Dzisiaj już ci, którzy zawsze o tym wiedzieli i z wiadomych powodów milczeli, mówią, że to profesor i wybitny znawca prawa pracy. Dziś, kiedy już Indianin jest martwy można powiedzieć, że był to dusza człowiek, znawca polskiej historii i jej fanatyk. Normalny gość z humorem, niepowtarzalny gawędziarz i dowcipniś. Lech Kaczyński dzięki swojej nagłej, tragicznej i tajemniczej śmierci z nacjonalisty awansował na patriotę, z którym każdy chciałby dzisiaj wypalić fajkę pokoju..
Dzisiaj Już można.
Hołdy biją mu Niesiołowscy, Komorowscy i Millerzy. Póki, co milczy jeszcze Palikot, ale to tylko kwestia czasu, kiedy pojawi się w TVN24 z jakimś zniczem, większym od tego, jaki zapalił Giertychowi.
Panie Prezydencie Lechu Kaczyński, mój Prezydencie. Musiałeś zginąć tak nagle i tragicznie, aby salon powiedział o Tobie, choć odrobinę prawdy.
Jestem pewien, że tak jak po tragedii na Gibraltarze część historyków, dziennikarzy i badaczy-amatorów będzie analizować tą niewiarygodną katastrofę latami. Na pewno nie pominą misternej gry rosyjskiej dyplomacji, która działała na zasadzie „to co się da podziel na dwa” i „oddziel ziarna od plew”. Zastanowią się nagle nad nagłą empatią czekisty Putina dla martyrologii polskich oficerów w Katyniu i jego ostatnich zachowań przeczących logice i temu wszystkiemu, co w Rosji czyniono pod jego rządami wcześniej.
Dla wielu uroczystości 7 kwietnia dzięki którym później na pokładzie pechowego samolotu nie znalazł się żaden znaczący polityk koalicji PO-PSL, marszałek sejmu i senatu , wydadzą się podejrzane i wielu nie zaprzeczy, że były dziwne.
Nie wiem czy i tym razem postawienie na naiwność i głupotę Polaków przyniesie oczekiwany skutek. Mam nadzieję, że tym razem nie, choć końcowy raport rosyjskiej komisji, w której posiadaniu są „czarne skrzynki” jest z góry do przewidzenia.
AUTOR : KOKOS26