Dziś, zupełnie z innej beczki. Nic o komputerach, ani Ubuntu. Dzisiaj o dzieciach, a właściwie o chorobach.
Mam tę radość być ojcem trójki wspaniałych córek(7,3,1). Najmłodsza z nich była w żłobku. Zmuszeni sytuacją oddaliśmy ją do prywatnej instytucji, wcześniej ją oglądając etc. Wszystko wyglądało w miarę dobrze - jak to na początkujący żłobek przystało, nie za dużo sprzętów, ale odnowione pomieszczenia, ekipa z werwą.
Po wakacjach uznaliśmy, że dobrym rozwiązaniem będzie oddawanie córy na coraz dłuższy czas do żłobka, aby się stopniowo aklimatyzowała. Pierwszy dzień tylko 1 h, potem 3h i w piątek cały dzień. Oczywiście nie obyło się bez płaczu. Dziecko zaczęło oponować, ale każdy kto oddawał dziecko do przedszkola lub żłobka wie, że tak musi być. Trzeba to przetrwać i nie zaogniać długimi pożegnaniami. Tak więc odnośnie rozstań, chyba sobie poradziliśmy. W piątek po południu, wszystko się zaczęło. Wymioty, osłabienie - dzieciak po prostu lał się przez ręce. Ponieważ to trzecie dziecko - objawy znane - decyzja wirus Rota. Ważne aby piła. Męczarnie, nie przespane noce i we wtorek dziecko wraca do żłobka. Żona na skraju wyczerpania, bo 1,5 roczne dziecko nie za wiele mówi i rozumie. Rozmowa z panią dyrektor dlaczego nas nie było w poniedziałek i informacja .... ,że to nic dziwnego, bo w zeszłym tygodniu wszyscy w żłobku chorowali. Jak siekierą przez łeb, ale wtedy nic jeszcze do mnie nie dotarło. Zadowolony, że udało mi się dostać w mocno obleganym żłobku, puściłem informację koło uszu. Dzień później, z powodu obaw, żona dzwoniła, jak tam córa aklimatyzuje się po chorobie ?Pani dyrektor ... ledwo odpowiada. Skarży się na zapalenie krtani. Żona pyta czy już była u lekarza, na co Szanowna Pani - "właśnie się będę wybierać". Efekt wiadomy, od środy żłobek się zaczyna wyludniać - dzieci złapały "nie wiadomo skąd" zapalenie krtani. Nasza padła w czwartek. Jeszcze dobrze nie zaleczony wirus, mamy następny. Kolejny weekend i szybka decyzja - żegnamy ten przybytek wirusów oraz durnoty. I nie chodzi tu o normalny żłobek. Chodzi o bezsensowną pogoń za pieniądzem.
Czy to kasa tak zaślepia ludzi, że nie myślą o problemach dzieci ? Przecież to było proste powiedzieć nowym klientom, że w żłobku szaleje Rota i aby dziecko zacząć przyzwyczajać tydzień później (no tak ale wtedy klienci zaczną coś podejrzewać). Przecież to proste, że jak się ma zakażone gardło, to się nie przychodzi do pracy, aby nie zarażać innych (no tak, ale wtedy komuś trzeba dodatkowo zapłacić). Chyba, że umowa jest skonstruowana tak, że nie zależnie czy dziecko jest w żłobku, czy nie ... bulisz 100%(aha i tu mamy ładny zysk). Nie twierdzę, że to spisek, ale sporo ułatwia się życie, jeśli z 30 osób w grupie - widziałem najwięcej na raz 10-cioro dzieci. Kasa leci, a na opiekę wydać nie trzeba. Rozumiem, że każda firma musi zarabiać, ale boli gdy to jest robione kosztem najmłodszych dzieci. Gdyby jeszcze była alternatywa (Ząbki mają 1 żłobek), to zapewne klient byłby inaczej traktowany. Obecnie to żłobek rulez i wychodzą z założenia, że nie ma po co się wysilać.
Moja konkluzja - oprócz sprawdzenia standardów, wyposażenia i kadry - sprawdźcie obowiązkowo stan zdrowotny w żłobku / przedszkolu. Pogadajcie z rodzicami starszych dzieciaków jak to wyglądało w zeszłym roku. Oszczędzicie wiele czasu, snu i sił. Wiadomo, że nie da się uniknąć chorób, ale sprawdź jak się wtedy zachowuje kadra. Jeśli duszą choroby w zarodku - OK, jeśli sami zarażają - to zdecydowanie nie polecam.
Obecnie mamy 4 tydzień chorób, bo naturalnym było, że od najmłodszej zarażały się starsze. Po prostu ostry ferment dzięki chciwości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz