Dzisiaj nasz kochany kraj został spowity tumanami. I nie chodzi tylko o mgłę, ale również o kierowców. Mgła jak to przyroda, przychodzi i odchodzi - poradzić na to za dużo nie można. Odwrotnie jest z kierowcami, których edukacja powinna być nieustanna i nachalna, bo jakoś nie widać efektu innego postępowania. Nie jesteśmy wyspiarzami (czyt. anglikami) w związku z powyższym przejrzystość powietrza mamy niezłą przez większą część roku. Zatem gdy na kraj spływa mgła, tak normalna dla angoli, przeżywamy paraliż kraju. Okęcie stoi, bo koszty instalacji systemu naprowadzania samolotów przewyższają sens instalacji urządzeń na kilka dni w roku. Co tam szacunek, splendor itd. gdy do stolicy 40 mln kraju nie da się dolecieć. Tutaj nadal żyjemy w czasach PRL-u i tzw. zachodu u nas nie widać. Ale nie o lotnisku dumnie zwanym międzynarodowym chciałem pisać. Chciałem się podzielić przemyśleniami o bardziej prozaicznej kwestii jaką są światła przeciwmgielne. Jechałem dziś do pracy w korku i zostałem zmuszony do założenia ... okularów przeciwsłonecznych. Powód to oczywiście wściekle czerwone światło przeciwmgielne zapalone przez kierowcę poprzedzającego mnie w korku pojazdu. Nie miał CB, więc twardo żarzył swoją "czerwoną dupą". Jak zacząłem dyskusję na CB, okazało się, że wielu tzw. kierowców nie miało pojęcia, że łamią przepisy drogowe włączając wymienione oświetlenie na terenie zabudowanym. Pomijam przez całkowitą oczywistość klan "szpanerów", którzy używają tych świateł jako wartość podnoszącą ich status na ulicy i w ich głowach. Proszę mnie tu nie katować licznymi odpowiedziami jakie słyszałem, że to dla poprawy widoczności. Przecież możemy wszyscy zacząć jeździć na tzw. długich - będzie jeszcze bardziej jasno i widocznie :) Szpaner ma za mało komórek, aby pomyśleć, że z daleka halogeny (przeciwmgielne przednie) oślepiają zdecydowanie lepiej niż długie, bo niosą się po jezdni. Dlatego używać ich można TYLKO we mgle, gdzie z daleka ich nie widać (czyt. nie oślepiają), a z bliska nie są widoczne dla kierowcy nadjeżdżającego pojazdu. Wróćmy zatem do drugiej grupy kierowców - nadgorliwców. Rozumiem, mgły są u nas rzadko, w związku z powyższym jak jest okazja każdy włącza przeciwmgłowe, aby popatrzeć na lampki kontrolne na desce rozdzielczej. Proszę tylko wszystkich kierowców o wzięcie pod uwagę innych ... oraz Siebie. W mieście jest zakaz używania świateł przeciwmgłowych - pamiętacie o tym jak w nocy wpadacie do miasta i wyłączacie ... światła długie. Oba mają ten sam status na terenie zabudowanym - są zabronione. Mieszczuchy jednak o tym zapominają i jarzą się jak choinki. Pal diabli jeśli faktycznie jest ostra mgła i odległości między samochodami są znaczne. Chwała - nie się wszyscy palą i wsio widać, ale na Boga, zgaście je w korku !!! Jak widzisz samochód przed Tobą - to tak samo widzi Cię gość za Tobą. Teraz pomyśl co się będzie działo jak przed tobą zapalą Ci czerwoną jarzeniówkę. Zaczynasz się mrużyć, uciekać wzrokiem, a po chwili jesteś mocno zmęczony. A teraz pomyśl, gdy przed Tobą nie jest osobówka, ale Jeep na wysokim zawieszeniu. To światło nie wali już po zderzakach, ale po brwiach kierowcy za Tobą. Tak właśnie dzisiaj jechałem 20 minut w korasie i kląłem na czym świat stoi. Na szczęście w schowku miałem okulary przeciwsłoneczne. Miałem okazję wysłuchać przez CB dwóch sposobów na takich kierowców - wyprzedzenie i włączenie światła przeciwmgielnego w wyprzedzonego lub włączenie długich w czasie jazdy za nim. Oba mi się nie podobają, niestety mój ze zwróceniem uwagi nie mogłem zastosować, bo korek był kroczący - nie miałem jak wyskoczyć i poprosić o kawałek kultury na jezdni.
Panowie i Panie - dość nadgorliwości. Jeśli jesteś na pustej drodze pal światła do skutku, w korku daj sobie spokój ze szpanerstwem lub nadgorliwością i zgaś przeciwmgielne. Nie jesteś sam, bo inni wyrabiają sobie na pewno negatywną ocenę, że mam chama przed sobą.
poniedziałek, 19 października 2009
piątek, 9 października 2009
Interia czyta, ale nie dziękuje
Dzisiaj się uśmiałem do reszty z Portalu INTERIA. Przeczytałem z wielkim zainteresowaniem artykuł o wygranej naszej tenisistki Agnieszki Radwańskiej w ćwierćfinale z Jeleną Dementiewą. Trzymam kciuki Aga ! Mój śmiech jednak nie polegał na radości z wygranej, lecz indolencji piszącego artykuł. INTERIA wygląda na poważny portal, ale treść ich artykułów czasami to pusty śmiech. Dwa urywki artykułu abyście lepiej zrozumieli :
Agnieszka Radwańska wygrała z Jeleną Dementiewą 7:5,6:3 w ćwierćfinale ....
Chwilę dalej czytam :
Jej rywalką w sobotę będzie Francuzka Marion Bartoli albo Rosjanka Jelena Dementiewa.
Wow, od tej chwili moje oczy dostały oczopląsu, zwoje mózgowe zaczęły się przegrzewać. Myślę sobie, człowiek się wiecznie uczy - jak nic teraz w tenisie wprowadzili rozgrywki grupowe i po przegranym ćwierćfinale można i tak być w półfinale. Piszę komentarz o wpadce autora i odświeżam artykuł po jakimś czasie. Oczywiście nie byłem pierwszy i nie miałem takiego celu :) Komentarze innych były fajne np. "w finale też zagra ponownie z Dementiewą" , albo "Ale ta Dementiewa to daje d...y i ma dojścia" etc.
INTERIA - "poważny" portal, oczywiście szybko wychwytuje błąd i wstawia poprawiony artykuł.
Teraz krótkie podsumowanie:
1. Internet, a szczególnie użytkownicy to potęga - wyłapują wszelkie pomyłki w mig i szybko bezpretensjonalnie zwracają uwagę
2. Portale szybko reagują - chwała im za to
3. Dziękuję dla ludzi, którzy to zauważyli to krowa zjadła. Po co ? Teraz przecież komentarze pod artykułem wyglądają prawidłowo, tzn. brać internetowa to idioci. Przecież w artykule nie ma żadnej pomyłki, o co im chodzi z tymi komentarzami ? Już czuję minę zdziwienia moderatorów o co chodzi komentatorom do artykułu.
Panowie z INTERII, a przecież wystarczyło na koniec poprawionego artykułu dodać jeden prosty akapit do Waszych czytelników:
DZIĘKUJEMY ZA INFORMACJE O BŁĘDZIE. ARTYKUŁ POPRAWIONY DZIĘKI WAM.
Jako użytkownik i czytelnik portalu bym się poczuł lepiej, a tak jestem jednym z idiotów dziwnego komentarza pod "artykułem" w nowej wersji :(
Agnieszka Radwańska wygrała z Jeleną Dementiewą 7:5,6:3 w ćwierćfinale ....
Chwilę dalej czytam :
Jej rywalką w sobotę będzie Francuzka Marion Bartoli albo Rosjanka Jelena Dementiewa.
Wow, od tej chwili moje oczy dostały oczopląsu, zwoje mózgowe zaczęły się przegrzewać. Myślę sobie, człowiek się wiecznie uczy - jak nic teraz w tenisie wprowadzili rozgrywki grupowe i po przegranym ćwierćfinale można i tak być w półfinale. Piszę komentarz o wpadce autora i odświeżam artykuł po jakimś czasie. Oczywiście nie byłem pierwszy i nie miałem takiego celu :) Komentarze innych były fajne np. "w finale też zagra ponownie z Dementiewą" , albo "Ale ta Dementiewa to daje d...y i ma dojścia" etc.
INTERIA - "poważny" portal, oczywiście szybko wychwytuje błąd i wstawia poprawiony artykuł.
Teraz krótkie podsumowanie:
1. Internet, a szczególnie użytkownicy to potęga - wyłapują wszelkie pomyłki w mig i szybko bezpretensjonalnie zwracają uwagę
2. Portale szybko reagują - chwała im za to
3. Dziękuję dla ludzi, którzy to zauważyli to krowa zjadła. Po co ? Teraz przecież komentarze pod artykułem wyglądają prawidłowo, tzn. brać internetowa to idioci. Przecież w artykule nie ma żadnej pomyłki, o co im chodzi z tymi komentarzami ? Już czuję minę zdziwienia moderatorów o co chodzi komentatorom do artykułu.
Panowie z INTERII, a przecież wystarczyło na koniec poprawionego artykułu dodać jeden prosty akapit do Waszych czytelników:
DZIĘKUJEMY ZA INFORMACJE O BŁĘDZIE. ARTYKUŁ POPRAWIONY DZIĘKI WAM.
Jako użytkownik i czytelnik portalu bym się poczuł lepiej, a tak jestem jednym z idiotów dziwnego komentarza pod "artykułem" w nowej wersji :(
wtorek, 25 sierpnia 2009
Szybszy Firefox
Od lat używam FireFox'a zamiast IE. Pewnie za pierwszym razem było to z przekory do narzucania mi jedynego słusznego rozwiązania przez Microsoft. Nie będę sie tu rozpisywał bynajmniej o dodatku AdBlock, który likwiduje reklamy. To też przyśpiesza działanie przeglądarki, oczywiście. W sieci trafiłem na ciekawe info odnośnie bazy firefox'a, które nie jest optymalizowana za gęsto co powoduje znaczny spadek prędkości działania przeglądarki. Aby sobie z tym poradzić trzeba wykonać raz na jakiś czas następującą akcję:
Menu Narzędzia -> Konsola błędów
lub kombinacja klawiszy CTRL + SHIFT + J
wywoła konsolę błędów. Następnie do pola kod przeklejcie poniższy tekst :
Components.classes["@mozilla.org/browser/nav-history-service;1"].getService(Components.interfaces.nsPIPlacesDatabase).DBConnection.executeSimpleSQL("VACUUM");
Potem tylko jeszcze klawisz ANALIZUJ i już. Baza czysta, a przeglądarka dostanie niezłego kopa.
Menu Narzędzia -> Konsola błędów
lub kombinacja klawiszy CTRL + SHIFT + J
wywoła konsolę błędów. Następnie do pola kod przeklejcie poniższy tekst :
Components.classes["@mozilla.org/browser/nav-history-service;1"].getService(Components.interfaces.nsPIPlacesDatabase).DBConnection.executeSimpleSQL("VACUUM");
Potem tylko jeszcze klawisz ANALIZUJ i już. Baza czysta, a przeglądarka dostanie niezłego kopa.
poniedziałek, 22 czerwca 2009
Troszkę więcej faktów
Witam po dłuższej przerwie. Czas mijał i kilometry w moim RM 125 również. Motor nadal jeździ i jestem już w 100% pewien, że to był prawidłowy wybór. Korki w Warszawie podczas remontu Radzymińskiej przekraczały wszelkie normy - mijałem jadąc korkiem minimum po 600 samochodów stojących w 5 km korku. Ilość kilometrów dobiła do 2040, więc na koniec sezonu chyba dojadę do 5500 km.
Teraz kilka nowych faktów i niestety część z nich nie jest pozytywna:
1. Urwałem bagażnik - to jest zdecydowanie moja wina i muszę na to zwrócić uwagę. Powód jest dosyć oczywisty - kupiłem bagażnik 50 L i zacząłem go eksploatować ponad miarę. Ciężar zdecydowanie przekraczał wszelkie normy i wsio się odłamało. Uruchomiłem zatem swoje Migomata i zespawałem na nowo - teraz tylko spray aby nie rdzewiało i po usterce. Ale nauczka jest.
2. Obrotomierz to pomyłka. Zdecydowanie przekłamuje tzn. obroty zawieszają się na około 6,5 - 7 tyś obrotów i już nie rosną. Nic nie dało poprawianie podpięcia linki. Zgłoszę przy gwarancyjnym przeglądzie i zobaczymy.
3. Kolejna fikcja to prędkościomierz. Jak mam 90 km/h to jadę faktycznie 65-70 km. Zmierzyłem z kilkoma samochodami i wiem, że zdecydowanie przekłamuje mój. Kolejna rzecz do zgłoszenia na serwisie. Aczkolwiek nie spodziewam się aby coś zdziałali.
4. Najpoważniejsza usterka jak na razie to przeżarty blok (osłona) silnika. Kwas z akumulatora wykapał mi przez rurkę na osłonę silnika i łańcucha, co zakończyło się reakcja chemiczną i dziurami. Nie wiem co się stało, pewnie jakiś prąd ładowania poszedł czy co, nie mam pojęcia, ale teraz ewidentnie zażądam wymiany osłon i naprawy. Cieszę się, że nie poszło mi na spodnie i nogi.
5. Z prawej strony na śrubie trzymającej jakieś kabelki elektryczne pojawił się .... nagar ??? Nie mam pojęcia co to jest ale wygląda nie fajnie. Tak jakby olej się wydostawał i stygł na rozgrzanym silniku. Zrobiła się ogromna kupa czarnego szajsu. Z tym również, muszę się kopnąć do serwisu co oni na to, bo ja nie mam pojęcia kompletnie skąd to i co to. Oleju nie ubywa, a nagar rośnie - może się coś utlenia ????
6. Miłym zaskoczeniem jest nadal spalanie. Ponieważ licznik kilometrów jest oddzielną linką niż prędkościomierz, działa prawidłowo. Zatem wszelkie pomiary zużycia paliwa są OK. Nadal mam spalanie na poziomie 2,5 - 2,7 l na 100 km. Pełen szacun bo nie jeżdżę kompletnie oszczędnie - nie ma sensu, różnica 200 ml na 100 km.
7. Świeca oryginalna to badziew - kupując chińczyka liczyłem się z jego fatalną jakością i pracą. Byłem jednak mocno zdegustowany jego bardzo nie równą pracą - aby nie gasł musiałem non-stop operować manetką gazu na postojach, w czasie jazdy rwał mi niemiłosiernie i się dusił. O ustawieniu obrotów można było zapomnieć. Czytałem na forach o świecy, ale jakoś zawsze ją odkładałem. W końcu przy 1400 km mnie cisnęło i kupiłem nową NGK. Skutek jest taki, że jakbym nowy motor kupił. Praca równa, spokojna i cofam wszystkie bluzgi jakie słałem na tą konstrukcję. Zatem powtórzę za innymi : Od razu po zkupieniu zmienić świecę na porządną, a zamontowany produkt jak najdalej do kosza na śmieci.
Teraz umawiam się na naprawy gwarancyjne - dam Wam znać jak się skończyły.
Teraz kilka nowych faktów i niestety część z nich nie jest pozytywna:
1. Urwałem bagażnik - to jest zdecydowanie moja wina i muszę na to zwrócić uwagę. Powód jest dosyć oczywisty - kupiłem bagażnik 50 L i zacząłem go eksploatować ponad miarę. Ciężar zdecydowanie przekraczał wszelkie normy i wsio się odłamało. Uruchomiłem zatem swoje Migomata i zespawałem na nowo - teraz tylko spray aby nie rdzewiało i po usterce. Ale nauczka jest.
2. Obrotomierz to pomyłka. Zdecydowanie przekłamuje tzn. obroty zawieszają się na około 6,5 - 7 tyś obrotów i już nie rosną. Nic nie dało poprawianie podpięcia linki. Zgłoszę przy gwarancyjnym przeglądzie i zobaczymy.
3. Kolejna fikcja to prędkościomierz. Jak mam 90 km/h to jadę faktycznie 65-70 km. Zmierzyłem z kilkoma samochodami i wiem, że zdecydowanie przekłamuje mój. Kolejna rzecz do zgłoszenia na serwisie. Aczkolwiek nie spodziewam się aby coś zdziałali.
4. Najpoważniejsza usterka jak na razie to przeżarty blok (osłona) silnika. Kwas z akumulatora wykapał mi przez rurkę na osłonę silnika i łańcucha, co zakończyło się reakcja chemiczną i dziurami. Nie wiem co się stało, pewnie jakiś prąd ładowania poszedł czy co, nie mam pojęcia, ale teraz ewidentnie zażądam wymiany osłon i naprawy. Cieszę się, że nie poszło mi na spodnie i nogi.
5. Z prawej strony na śrubie trzymającej jakieś kabelki elektryczne pojawił się .... nagar ??? Nie mam pojęcia co to jest ale wygląda nie fajnie. Tak jakby olej się wydostawał i stygł na rozgrzanym silniku. Zrobiła się ogromna kupa czarnego szajsu. Z tym również, muszę się kopnąć do serwisu co oni na to, bo ja nie mam pojęcia kompletnie skąd to i co to. Oleju nie ubywa, a nagar rośnie - może się coś utlenia ????
6. Miłym zaskoczeniem jest nadal spalanie. Ponieważ licznik kilometrów jest oddzielną linką niż prędkościomierz, działa prawidłowo. Zatem wszelkie pomiary zużycia paliwa są OK. Nadal mam spalanie na poziomie 2,5 - 2,7 l na 100 km. Pełen szacun bo nie jeżdżę kompletnie oszczędnie - nie ma sensu, różnica 200 ml na 100 km.
7. Świeca oryginalna to badziew - kupując chińczyka liczyłem się z jego fatalną jakością i pracą. Byłem jednak mocno zdegustowany jego bardzo nie równą pracą - aby nie gasł musiałem non-stop operować manetką gazu na postojach, w czasie jazdy rwał mi niemiłosiernie i się dusił. O ustawieniu obrotów można było zapomnieć. Czytałem na forach o świecy, ale jakoś zawsze ją odkładałem. W końcu przy 1400 km mnie cisnęło i kupiłem nową NGK. Skutek jest taki, że jakbym nowy motor kupił. Praca równa, spokojna i cofam wszystkie bluzgi jakie słałem na tą konstrukcję. Zatem powtórzę za innymi : Od razu po zkupieniu zmienić świecę na porządną, a zamontowany produkt jak najdalej do kosza na śmieci.
Teraz umawiam się na naprawy gwarancyjne - dam Wam znać jak się skończyły.
poniedziałek, 27 kwietnia 2009
Dziękuję .... nie piję
Kto mnie zna wie, że raczej nie chodzi o napoje wyskokowe, aczkolwiek jeśli to jest dobra Whisky (przez niektórych nazywana bimbrem) to nie pogardzę ;)
Oczywiście tytuł wstępny to kopia tytułu opisanej w GW Yamahy YBR 125, której przy zwykłej jeździe wystarczyło 2,5 l / 100 km. Dla mnie i zapewne wielu czytających była to informacja, że między bajki włożyć. Logicznie myśląc przecież skutery 50 cm3 często i gęsto wychodzą z 3 litrów. No więc muszę się całkowicie pokajać i zwrócić honor autorowi - teraz mu wierzę. Coś mnie tknęło, że dawno nie byłem motórem na stacji i zajechałem w piękny, słoneczny piątek na stację się zatankować. Kranik nadal był w pozycji nie rezerwowej, ale nie ma co kusić losu. Zalałem jak zwykle pod korek - dosłownie, aby było tak jak poprzednio, bo przy tej pojemności baku każdy kieliszek zmieni obliczenia. Wynik był imponujący - 393 km na 10,2 l paliwa (wow !!!) Jak szybko skalkuluje kogo to interesuje wychodzi 2,6 l / 100 km. Jeżdżę tym tylko po Wawie - w korkach, więc sporo się przeciskam. Żadko mam okazję jechać na maksa - po drugie motór na dotarciu, więc nie przekraczam 70-80 km. Szczerze mówiąc, nawet po dotarciu nadal będę tak jeździł, bo nie mam się gdzie rozpędzać, światła, światła, światła .... światła. Tak więc mój kolejny punkt z podejmowania decyzji jaki motór okazał się trafiony. Teraz pozostaje mi tylko pokręcić jeszcze te kilka tysięcy bez awarii i .... pewnie zostanę "wyjątkowym chińczykiem".
Jeśli pogoda będzie nadal taka jak jest - non-stop słońce - to na koniec sezonu będę miał 4000 km na liczniku.
Oczywiście tytuł wstępny to kopia tytułu opisanej w GW Yamahy YBR 125, której przy zwykłej jeździe wystarczyło 2,5 l / 100 km. Dla mnie i zapewne wielu czytających była to informacja, że między bajki włożyć. Logicznie myśląc przecież skutery 50 cm3 często i gęsto wychodzą z 3 litrów. No więc muszę się całkowicie pokajać i zwrócić honor autorowi - teraz mu wierzę. Coś mnie tknęło, że dawno nie byłem motórem na stacji i zajechałem w piękny, słoneczny piątek na stację się zatankować. Kranik nadal był w pozycji nie rezerwowej, ale nie ma co kusić losu. Zalałem jak zwykle pod korek - dosłownie, aby było tak jak poprzednio, bo przy tej pojemności baku każdy kieliszek zmieni obliczenia. Wynik był imponujący - 393 km na 10,2 l paliwa (wow !!!) Jak szybko skalkuluje kogo to interesuje wychodzi 2,6 l / 100 km. Jeżdżę tym tylko po Wawie - w korkach, więc sporo się przeciskam. Żadko mam okazję jechać na maksa - po drugie motór na dotarciu, więc nie przekraczam 70-80 km. Szczerze mówiąc, nawet po dotarciu nadal będę tak jeździł, bo nie mam się gdzie rozpędzać, światła, światła, światła .... światła. Tak więc mój kolejny punkt z podejmowania decyzji jaki motór okazał się trafiony. Teraz pozostaje mi tylko pokręcić jeszcze te kilka tysięcy bez awarii i .... pewnie zostanę "wyjątkowym chińczykiem".
Jeśli pogoda będzie nadal taka jak jest - non-stop słońce - to na koniec sezonu będę miał 4000 km na liczniku.
poniedziałek, 20 kwietnia 2009
RM 125 część 3
Witam wszystkich,
Pogoda ładna więc śmigam na motorku gdzie się da :) Tak minęło 200 km i zgodnie z obietnicą ponownie wymieniłem olej. Jakież było moje zaskoczenie, gdy ... znowu popłynął srebrzysty :( Zdecydowanie polecam zatem wymieniać olej na początku gęsto i nie oszczędzać. Nawet nie chcę myśleć co by było po 500 km. Ponieważ ostro poczytałem forum dostępne na www.scigacz.pl , polecam mocno ten wątek tym razem zająłem się również filtrem oleju i powietrza. Drugi okazał się całkowicie czysty i szybko powędrował na swoje miejsce. Pierwszy to natomiast historia świata. Jak go wyciągnąłem to aż poleciałem po aparat aby zdjęcie pstryknąć. Jeśli takie metalowe gluty lecą z silnika przy docieraniu to ciekawe co będzie dalej.
Z innych wrażeń, chcę się podzielić opinią, że taksiarze w Wawie to jakieś hamulce. Szczególnie z korpo WAWA. Notorycznie zajeżdżają drogę i stają blisko środkowej osi aby ciężko było motem minąć. Jakieś zakompleksione są czy co ?
Z pozytywów - w sobotę i niedzielę w Wawie na Wyścigach był bazar motocyklowy - poprzednio nie dało się szpilki wbić - w zeszły weekend - przeceny od wejścia. Deszcz wystraszył wszystkich i ogólnie wiatr hulał po stoiskach. Zakupiłem kombinezon dwuczęściowy i od razu było cieplej. Teraz jeszcze tylko czekam na zamówiony kask i mam komplet do jazdy gotowy.
P.S. Jak zajechałem do domu w czarnym garniaku (nowy kombinezon) to nawet żonie się "wąs" uśmiechnął. Jednak panowie w moto strojach działają na "baby" :)
Pogoda ładna więc śmigam na motorku gdzie się da :) Tak minęło 200 km i zgodnie z obietnicą ponownie wymieniłem olej. Jakież było moje zaskoczenie, gdy ... znowu popłynął srebrzysty :( Zdecydowanie polecam zatem wymieniać olej na początku gęsto i nie oszczędzać. Nawet nie chcę myśleć co by było po 500 km. Ponieważ ostro poczytałem forum dostępne na www.scigacz.pl , polecam mocno ten wątek tym razem zająłem się również filtrem oleju i powietrza. Drugi okazał się całkowicie czysty i szybko powędrował na swoje miejsce. Pierwszy to natomiast historia świata. Jak go wyciągnąłem to aż poleciałem po aparat aby zdjęcie pstryknąć. Jeśli takie metalowe gluty lecą z silnika przy docieraniu to ciekawe co będzie dalej.
Z innych wrażeń, chcę się podzielić opinią, że taksiarze w Wawie to jakieś hamulce. Szczególnie z korpo WAWA. Notorycznie zajeżdżają drogę i stają blisko środkowej osi aby ciężko było motem minąć. Jakieś zakompleksione są czy co ?
Z pozytywów - w sobotę i niedzielę w Wawie na Wyścigach był bazar motocyklowy - poprzednio nie dało się szpilki wbić - w zeszły weekend - przeceny od wejścia. Deszcz wystraszył wszystkich i ogólnie wiatr hulał po stoiskach. Zakupiłem kombinezon dwuczęściowy i od razu było cieplej. Teraz jeszcze tylko czekam na zamówiony kask i mam komplet do jazdy gotowy.
P.S. Jak zajechałem do domu w czarnym garniaku (nowy kombinezon) to nawet żonie się "wąs" uśmiechnął. Jednak panowie w moto strojach działają na "baby" :)
czwartek, 16 kwietnia 2009
Romet część 2
Zaczęcie nie od tematu, ale nie mogę się powstrzymać - pisałem chwilę temu o polskim języku. Już miałem napisać tytuł Romet part 2, ale potem mnie cknęło, że tak nie należy i mamy "część 2" :)
Teraz już do tematu. Zrobiłem nim jeżdżąc do pracy i domu 160 km. Zgodnie z tym co przeczytałem na forach, po 100 km wymieniłem olej. Jestem totalny laik mechaniczny, więc te drobne naprawy, wymiany (które innych śmieszą) dla mnie są nauką motocykla co i jak. Zanim kupię coś droższego chcę wiedzieć gdzie co i jak mogę sam. No więc olej płynął ... srebrzysty. Co znaczy, że rację mieli Ci którzy mówią, że pierwsza zmiana oleju po 500 km to już stanowczo za późno. Opiłków nie zobaczyłem gołym okiem, ale kolor był pięknie metaliczny. Aby nie cudować kupiłem od razu bańkę 4 l oleju i będę do 500 km wymieniał sam co 100 km, chyba że zacznie wylewać się olej a nie chłam. Wtedy poczekam na normalny przegląd. Koszt oleju 64 zł za 4 litry, do silnika wchodzi circa 1 l, zatem dla lubujących się w kosztach zmiana kosztowała mnie 16 zł. Przy grzebaniu w świetle lampy (post wcześniej opisałem) musiałem coś nabroić, bo przestał chodzić sygnał dźwiękowy. Wczoraj miałem trochę czasu więc zacząłem szukać co i jak. Rozwiązanie było banalnie proste - spadł zaczep. Wcisnąłem i klakson piszczy. "Nowym" objawem który niestety mi się pojawił jest dławienie się silnika, przerwy w mocy na 3 i 4 biegu przy obrotach rzędu 3000-4500. Z tego co czytałem na forum są dwie możliwości świeca (oryginalna jest podobno do d...y lub regulacja). Zgodnie z tym co pisali w necie, czekam jednak twardo do 500 km i dopiero się przysiądę do regulacji i zmian świecy. Trochę upierdliwe i ... nieregularne, bo czasami zrywa, czasami nie :( Może w weekend się dosiądę - trochę czasu w tygodniu nie styka.
Teraz trochę odnośnie jazd - wyjeżdżam rano - ostatnio 6-9 stopni. Motor stoi w garażu, pali więc od razu. Na zimnie działa jak wredna małpa - gaśnie, obroty różne, ale na dotarciu i przed regulacjami mnie to nie dziwi. Trza tylko pamiętać aby patrzeć zanim się spod świateł zostanie na środku bez zasilania :) Zgodnie z nowymi informacjami zacząłem jeździć z różnymi obrotami i czasem zaczynam lekko go wkręcać na wyższe obroty, na krótki czas. Trzymam go średnio na 5000 obrotów, ale wczoraj poszedł na chwilę w 7000. Potwierdzam zdecydowanie, że prędkość motóra wzrasta w miarę docierania. Teraz przy 6500 jadzie 70-75 km po płaskim. Zdecydowanie poprawiło się również przyśpieszenie. Wcześniej starałem się ustępować puszkom, bo je zdecydowanie hamowałem. Teraz ... już nie :) Wyprzedzają mnie daleko za skrzyżowaniem, więc bez obaw ustawiam się przy czerwonej latarni na "pole position". Innych uwag brak. Ogólnie coraz bardziej jestem przekonany, że dokonałem prawidłowego wyboru - tani motór (co ja bym kupił innego za 2900 ????) na dojazdy do pracy. Nie mam w planach nigdzie się wypuszczać, wtedy preferuję jednak swoją puszkę ;)
Teraz już do tematu. Zrobiłem nim jeżdżąc do pracy i domu 160 km. Zgodnie z tym co przeczytałem na forach, po 100 km wymieniłem olej. Jestem totalny laik mechaniczny, więc te drobne naprawy, wymiany (które innych śmieszą) dla mnie są nauką motocykla co i jak. Zanim kupię coś droższego chcę wiedzieć gdzie co i jak mogę sam. No więc olej płynął ... srebrzysty. Co znaczy, że rację mieli Ci którzy mówią, że pierwsza zmiana oleju po 500 km to już stanowczo za późno. Opiłków nie zobaczyłem gołym okiem, ale kolor był pięknie metaliczny. Aby nie cudować kupiłem od razu bańkę 4 l oleju i będę do 500 km wymieniał sam co 100 km, chyba że zacznie wylewać się olej a nie chłam. Wtedy poczekam na normalny przegląd. Koszt oleju 64 zł za 4 litry, do silnika wchodzi circa 1 l, zatem dla lubujących się w kosztach zmiana kosztowała mnie 16 zł. Przy grzebaniu w świetle lampy (post wcześniej opisałem) musiałem coś nabroić, bo przestał chodzić sygnał dźwiękowy. Wczoraj miałem trochę czasu więc zacząłem szukać co i jak. Rozwiązanie było banalnie proste - spadł zaczep. Wcisnąłem i klakson piszczy. "Nowym" objawem który niestety mi się pojawił jest dławienie się silnika, przerwy w mocy na 3 i 4 biegu przy obrotach rzędu 3000-4500. Z tego co czytałem na forum są dwie możliwości świeca (oryginalna jest podobno do d...y lub regulacja). Zgodnie z tym co pisali w necie, czekam jednak twardo do 500 km i dopiero się przysiądę do regulacji i zmian świecy. Trochę upierdliwe i ... nieregularne, bo czasami zrywa, czasami nie :( Może w weekend się dosiądę - trochę czasu w tygodniu nie styka.
Teraz trochę odnośnie jazd - wyjeżdżam rano - ostatnio 6-9 stopni. Motor stoi w garażu, pali więc od razu. Na zimnie działa jak wredna małpa - gaśnie, obroty różne, ale na dotarciu i przed regulacjami mnie to nie dziwi. Trza tylko pamiętać aby patrzeć zanim się spod świateł zostanie na środku bez zasilania :) Zgodnie z nowymi informacjami zacząłem jeździć z różnymi obrotami i czasem zaczynam lekko go wkręcać na wyższe obroty, na krótki czas. Trzymam go średnio na 5000 obrotów, ale wczoraj poszedł na chwilę w 7000. Potwierdzam zdecydowanie, że prędkość motóra wzrasta w miarę docierania. Teraz przy 6500 jadzie 70-75 km po płaskim. Zdecydowanie poprawiło się również przyśpieszenie. Wcześniej starałem się ustępować puszkom, bo je zdecydowanie hamowałem. Teraz ... już nie :) Wyprzedzają mnie daleko za skrzyżowaniem, więc bez obaw ustawiam się przy czerwonej latarni na "pole position". Innych uwag brak. Ogólnie coraz bardziej jestem przekonany, że dokonałem prawidłowego wyboru - tani motór (co ja bym kupił innego za 2900 ????) na dojazdy do pracy. Nie mam w planach nigdzie się wypuszczać, wtedy preferuję jednak swoją puszkę ;)
piątek, 10 kwietnia 2009
Kupiłem "motór"
Zbierałem się do tego zakupu 3 ... 5 lat. To kawałek czasu. Nigdy nie starczało odwagi i czasu. W końcu podjąłem decyzję, że wcześniej osiwieję, a nie kupię - więc ... kupiłem. Nie jestem fanem ścigaczy (szlifierek), chciałem prosty do bólu motor na dojazdy do roboty. Mój wybór padł na chiński, o przepraszam ... polski motor Romet RM 125. Tak wiem, zaraz będzie kupa uwag, że największy badziew. Powiem krótko, jaka cena takie rozwiązanie, ale ... w dobrą stronę. Kupiłem najtańszy bo nie wiedziałem, czy za miesiąc powiem dość. Ryzyko to tylko koszt motora i nie wielka strata jeśli sprzedam, więc po co od razu wydawać grube tysiące. A teraz po kolei: Motor kupiłem poprzez Allegro w Pil-Marze. W sumie jak się wyliczy transport u innych, Pilmar wychodzi najtaniej. Za cały motor z transportem zapłaciłem 2899 zł. Miałbyć o 17:00, ale palący się Solaris w Warszawie obwalił transporty z Pilmaru (3 kursy do Warszawy akurat w ten dzień) i motór zajechał do mnie o 22:05. Ciemno, więc pierwszy dzień zero przyjemności i radości - zapłaciłem fakturę, odebrałem dokumenty i odprowadziłem świeżaka do garażu. Teraz trochę prywaty: Moja radość wielka, spowrotem po 10 latach będę jeździł na 2 kółkach. Miałem przez 3 lata jazdę na Romet Chart (motorower) i bardzo się wtedy jako dzieciak tym bawiłem. Zatem w duchu radość, na zewnątrz powaga i zero uciechy .... z powodu żonci. Ona bardzo przeżywa moją decyzję i mam od wczoraj "ciche dni". Rozumiem ją i czekam, wiem, że mnie bardzo kocha i po prostu miała za dużo znajomych co na motorach już "wąchają kwiatki od spodu". Jakoś to będzie, jak po grudzie, ale się jej nie dziwię. Jedyne rozwiązanie jakie znam to pokazać jej, że kilka sezonów minie bez problemów i zmienić jej zdanie o motorach. Nie jestem fanem szybkiej jazdy, szaleństw na jednym kółku. Fakt, że nie trzeba tak jeździć i można zaliczyć wypadek, ale losu się nie wybiera. Wracając do tematu, rejestracja 113 zł, ubezpieczenie PZU OC bez zniżek 73 zł i wio. Teraz trochę o moim nowym nabytku. Poczytałem na forach opinię tych co nie jeździli - chłam, tych co mieli - że nie może być nic lepszego za tą cenę i kilka uwag do kupujących. Wszystko przyjąłem do serca i zacząłem od sprawdzenia wszystkich śrubek po skręcieniu przez Romet. Efekt moich wypocin to:
Kask dołączony do motoru to badziew do kwadratu, więc teraz pracuję jak najszybciej nad odpowiednim strojem, aby nie marznąć i mieć jakieś zabezpieczenie.
- Regulacja lampy oświetlenia - waliła pod nieboskłon niemiłosiernie. Nie wiem dlaczego, ale ilośc kabli za lampą uniemożliwiała racjonalne obniżenie poziomu światła. Lampa rozkręcona, bo myślałem, że mi żarówkę odwrócili. Ale nie, dobrze siedzi - zatem feler w kablach i braku opuszczenia. Walka z ułożeniem kabli i lampa świci na ulicę, a nie w chmury.
- Luźna rączka gazu - po prostu się kręciła na kierownicy, pomimo całkowitego skręcenia wkrętów - tutaj zabawy trochę więcej. Dołożyłem obwodu kierownicy kilkoma owijkami izolacji. Dopiero na to nałożyłem manetkę gazu i skręciłem Efekt - mam jedyną w rodzaju niebieską opaskę na kierownicy, ale manetka ani drgnie :)
- Obroty wolne to inny świat - na razie nigdy nie wiem, kiedy motór zgaśnie. Nie dotykam bo na dotarciu kompletnie nie warto w to się bawić - obroty są różne w zależności od humoru i ciepłoty silnika. Tak ma być na dotarciu i nie wnikam.
Kask dołączony do motoru to badziew do kwadratu, więc teraz pracuję jak najszybciej nad odpowiednim strojem, aby nie marznąć i mieć jakieś zabezpieczenie.
poniedziałek, 9 lutego 2009
Congratulacja - niech to diabli ....
Jadę sobie ostatnio z pracy i słucham radia PIN. Nastrój spokoju i stonowanej muzyki dobrze na mnie wpływa po męczącym dniu w pracy. W radiu PIN pracuje Michael Moritz (przepraszam jeśli pomyliłem pisownię, ale znam ją tylko ze słyszenia). Osoba z zagranicy, która zatrzymała się na dłużej w Polsce, z tego co pamiętam chyba już ponad 10 lat. Wiem, że "polska język - trudna język", ale tak się zastanawiam czy Polaków za granicą też tak respektują ze spolszczeniami po angielsku (jeśli da się coś takiego w ogóle robić). Gość pracuje w radio, a więc jednak instytucji, która nie powinna "krzaczyć" polskiego języka. Rozumiałbym powiedzmy, gdyby gość mówił nie poprawnie, złym akcentem i tak dalej. Aczkolwiek w radio, gdzie istnieje tylko dźwięk - to trochę abstrakcyjne połączenie - może o to chodziło właścicielom PIN radia. Jednak krew mnie zalała gdy Michael omawiał jakieś rozdawanie nagród dla słuchaczy za standardowe SMS'y i powiedział cytuję "Marta kongratulacje". Jak rozumiem, chodziło o gratulacje, ale po co powiedzieć to po polsku jak można po polskiemu z wszechobecnym modnym wtrętem angielskim. Kurna, czy to angielski już temu spikerowi nie wystarcza, czy polski jest dla niego za ubogi ? Według mnie będzie miał prawo "kaleczyć ta język - jak się go nauczy". Bawią mnie w złym guście gadki szmatki ludzi, którzy aby wznieść się na wyżyny znajomość, próbują wtrącać co drugie słowo obcojęzyczne "spiki". Mam tylko nadzieję, że taką samą "edukację" wykonują nasi rodacy za granicą, wtrącając tu i ówdzie polskie chrząszcz, kłódka, dobrodziejstwo etc. Może wtedy zacznie się szanować język ojczysty narodów, bo każdy ma jakąś kulturę - my ją mamy, więc nam nie trzeba "CONGRATULACJI". Wolę polskie i pospolite gratulowanie.
środa, 7 stycznia 2009
Sprawca przekrętów
O co chodzi ? Oczywiście o kłamstwa i gadanie bzdur. Jadąc do pracy tak sobie pomyślałem, że chyba najbardziej "kłamcogennym" towarem jest benzyna:
Fakt1:
USA dla paliwa przecież ściemniały całemu światu, że Saddam posiada broń masowego rażenia i chemiczną (z tym ostatnim to pewnie nikt nie polemizuje). Najechali IRAK, zajęli go i .... eksploatują ropę - bo o to przecież tak naprawdę chodzi. Stany mają głęboko w poważaniu wprowadzanie demokracji do jakichś tam krajów - patrząc w ten sposób powinni najechać pewnie 1/3 świata, gdzie rządzą kacykowie (afryka) lub junty wojskowe (cała ameryka południowa). No więc to benzyna (ropa) jest powodem zakłamania i fałszowania opinii publicznej o IRAKu.
Fakt2:
Zmiany cen paliw na stacjach mają zawsze niesamowitą prędkość. Gdy jakiś koncern podnosi cenę hurtową w poniedziałek, to wszystkie stacje natychmiast podnoszą cenę o odpowiednie grosze. Powód to oczywiście droższy zakup w hurcie. Gdy tymczasem następuje sytuacja odwrotna, tzn. hurt obniża cenę, to stacje "wyprzedają zapasy kupione drożej". Każdy logiczny kierowca się zastanawia - jak to jest, że przy podwyżkach zawsze nie mają nic w zbiornikach i cena rośnie od razu na stacji, a gdy ceny w hurcie spadają - to stacje mają akurat pełne zbiorniki ? Mam dwie sugestie - zbiorniki z gumy, które magazynują "droższą" wahę jeszcze tydzień po obniżkach hurtowych lub pazerność właścicieli - prawidłową odpowiedź pozostawiam Wam. Nie ulega jednak wątpliwości, że kłamiemy znowu przy paliwie.
Fakt3:
Paliwo (etylina) i paliwa alternatywne (chodzi mi głównie o LPG). Jaką niesamowitą ściemę walą nam medialnie koncerny paliwowe o opłacalności LPG lub "braku" gdy cena etylina spada. Wiadomo, że hurtownicy chcą handlować etyliną - lepsza marża, więcej zysku. LPG to dla nich nie taki zysk jak trzeba, więc dobrze wbijać do głowy zakapturzonym kierowcom, że teraz to się nie opłaca jeździć i instalować instalacji LPG. Potem następują długie wyliczenia teoretyczne jak cholernie dużo kilometrów i lat trzeba jeździć, aby zacząć na LPG oszczędzać. Efekt to oczywiście huśtawka pracy u instalatorów - jak cena się opłaca, to drzwi mało z futryn nie wyrwą i instalują. Ja cena nie za bardzo odpowiada, to drzwi otwiera tylko wiatr. I tylko taki mały szczegół - LPG spłaca się nie 1-3 miesiące, nawet wyliczenia pokazujące jego nieopłacalność opierają się na 2-3 latach. I teraz pytanie - ile razy w ciągu tego okresu mamy te wahania opłacalności i pseudo nieopłacalności ? No pewnie, że nie raz i w tym rzecz, że słychać w mediach gdy to jest nie opłacalne - wiadomo kto za to płaci, natomiast media milczą gdy wygląda to zgoła inaczej. LPG będzie się zawsze opłacać i po skończonym czasie, wcale nie tak pesymistycznym jak to się wmawia w okresie bessy dla LPG, każdy kierowca wyjdzie na swoje i zacznie olewać patrzenie na wakuometr podający zużycie paliwa. I znowu motorem kłamania jest benzyna.
Co Wy na to ?
Fakt1:
USA dla paliwa przecież ściemniały całemu światu, że Saddam posiada broń masowego rażenia i chemiczną (z tym ostatnim to pewnie nikt nie polemizuje). Najechali IRAK, zajęli go i .... eksploatują ropę - bo o to przecież tak naprawdę chodzi. Stany mają głęboko w poważaniu wprowadzanie demokracji do jakichś tam krajów - patrząc w ten sposób powinni najechać pewnie 1/3 świata, gdzie rządzą kacykowie (afryka) lub junty wojskowe (cała ameryka południowa). No więc to benzyna (ropa) jest powodem zakłamania i fałszowania opinii publicznej o IRAKu.
Fakt2:
Zmiany cen paliw na stacjach mają zawsze niesamowitą prędkość. Gdy jakiś koncern podnosi cenę hurtową w poniedziałek, to wszystkie stacje natychmiast podnoszą cenę o odpowiednie grosze. Powód to oczywiście droższy zakup w hurcie. Gdy tymczasem następuje sytuacja odwrotna, tzn. hurt obniża cenę, to stacje "wyprzedają zapasy kupione drożej". Każdy logiczny kierowca się zastanawia - jak to jest, że przy podwyżkach zawsze nie mają nic w zbiornikach i cena rośnie od razu na stacji, a gdy ceny w hurcie spadają - to stacje mają akurat pełne zbiorniki ? Mam dwie sugestie - zbiorniki z gumy, które magazynują "droższą" wahę jeszcze tydzień po obniżkach hurtowych lub pazerność właścicieli - prawidłową odpowiedź pozostawiam Wam. Nie ulega jednak wątpliwości, że kłamiemy znowu przy paliwie.
Fakt3:
Paliwo (etylina) i paliwa alternatywne (chodzi mi głównie o LPG). Jaką niesamowitą ściemę walą nam medialnie koncerny paliwowe o opłacalności LPG lub "braku" gdy cena etylina spada. Wiadomo, że hurtownicy chcą handlować etyliną - lepsza marża, więcej zysku. LPG to dla nich nie taki zysk jak trzeba, więc dobrze wbijać do głowy zakapturzonym kierowcom, że teraz to się nie opłaca jeździć i instalować instalacji LPG. Potem następują długie wyliczenia teoretyczne jak cholernie dużo kilometrów i lat trzeba jeździć, aby zacząć na LPG oszczędzać. Efekt to oczywiście huśtawka pracy u instalatorów - jak cena się opłaca, to drzwi mało z futryn nie wyrwą i instalują. Ja cena nie za bardzo odpowiada, to drzwi otwiera tylko wiatr. I tylko taki mały szczegół - LPG spłaca się nie 1-3 miesiące, nawet wyliczenia pokazujące jego nieopłacalność opierają się na 2-3 latach. I teraz pytanie - ile razy w ciągu tego okresu mamy te wahania opłacalności i pseudo nieopłacalności ? No pewnie, że nie raz i w tym rzecz, że słychać w mediach gdy to jest nie opłacalne - wiadomo kto za to płaci, natomiast media milczą gdy wygląda to zgoła inaczej. LPG będzie się zawsze opłacać i po skończonym czasie, wcale nie tak pesymistycznym jak to się wmawia w okresie bessy dla LPG, każdy kierowca wyjdzie na swoje i zacznie olewać patrzenie na wakuometr podający zużycie paliwa. I znowu motorem kłamania jest benzyna.
Co Wy na to ?
Subskrybuj:
Posty (Atom)